10/31/2016

The Walking Dead 7x02 || The Well

Bla bla bla.

!SPOILERY!

Carol! ❤ I Morgan. Jeśli chodzi o tę dwójkę, zeszły sezon pozostawił nas w wybitnie kiepskim punkcie. Carol rozpoczynała kolejny, niby przemyślany i charakterologicznie spójny arc - z naciskiem na niby. Bo z jednej strony wszystko pięknie i logicznie, Carol przebyła długą drogę od ciepłej, miłej gospodyni (z pozoru) do zimnokrwistego badassa (z pozoru) do atrapy ciepłej, miłej gospodyni i z powrotem, potem zdarzył się ten mały character bleed - okej, to wszystko trzymało się kupy. Co się kupy nie trzymało, to że czuła kompletnie niczym nie wspartą potrzebę przeżywania swojego kryzysu tożsamości z dala od ASZ. Koniec końców choć zapowiadało się zacnie, to przez zwieńczenie pierwszego aktu tej historii takim oczywistym przesunięciem pionka po planszy - straciła na głębi i wiarygodności, przynajmniej w moich oczach. Bo nagle jakby wykruszyła się cała ta historia, którą próbowano nam opowiedzieć i pozostał tylko szkielet, nie widziałam już w tych scenach ładunku emocjonalnego, widziałam tylko drętwe odhaczanie kolejnych podpunktów z listy. Generalnie wszystkie zarzuty, które czyniłam pod adresem TWD w zeszłym sezonie wciąż są aktualne, historia jest konstruowana i realizowana według tak oczywistych schematów, twórcy uciekają się do tak wtórnych, tandetnych i perfidnych chwytów, że zamiast portretu malują nam zdjęcie rentgenowskie.
Chciałabym podzielać optymizm Carol. | źródło: klik
Nie zmienił się też mój problem z Morganem, zepsuli tę postać doszczętnie i psują nadal, zamiast stworzyć przeciwwagę dla Ricka, stworzyli sposób na wybielenie go. I zamiast poprzez filozofię i działania Morgana kwestionować zachowanie Ricka, tylko utwierdza się nas w przekonaniu, że Rick może i zbłądził, ale wciąż jest Naszym Bohaterem™. A Morgan miast refleksji wywołuje migrenę, bo hej, oto facet, który przeczytał książkę i teraz będzie wszystkim wokół narzucał swoją interpretację treści tejże książki, mniejsza po ilu trupach będzie musiał przejść, żeby głosić swoje mądrości, przy okazji patrząc na wszystkich, którzy jego filozofii nie kupują, jakby byli skończonymi potworami. Świetnie, dziękuję, tego mi było trzeba, przecież mało mam frustracji tej natury w prawdziwym życiu. I wiecie, naprawdę nie chcę spisywać całego jego wątku na straty, bo też teoretycznie jest dużo słuszności w tym co mówi, nie twierdzę, że morderstwo zawsze jest słuszną drogą w tym uniwersum - w końcu zawsze pojawi się kwestia tego, kto będzie prawdziwą ofiarą, zamordowany morderca czy człowiek, który zmuszony będzie do popełnienia morderstwa, choćby i na kimś, kto nie zasługuje na życie. Czy spustoszenie poczynione w życiu osoby wymierzającej sprawiedliwość jest tego wszystkiego warte. To są wszystko świetnie kwestie do wzięcia na warsztat. Problem w tym, że te kwestie nijak nie były przez Morgana poruszane - jasne, gadał dużo o wszystkim i o niczym, ale jego działania i osądy zawsze były czarno-białe. A czarno-biała moralność nie ma racji bytu ani w tym serialu, ani nigdzie indziej na dłuższą metę. Jasne, problematyka zamordowania mordercy została poruszona, mind you, w świetny sposób - tyle, że przez Glenna i Carol, czy nawet przez Tyreese'a we wcześniejszych sezonach. A filozofie Morgana były sztucznie doklejone, byle jak, byle by, żeby Morgan miał cokolwiek do roboty poza wywijaniem kijem.

I myślę, że ten krótki zbiór skarg i zażaleń w zupełności wystarczy jeśli chodzi o recap scen Carol i Morgana w tym odcinku - bo dzisiaj zostały tylko uwypuklone wszystkie problematyczne aspekty ich wątków, nic mniej, nic więcej. Mogę tylko dodać, że podoba mi się potencjalny ciąg dalszy, bo gdyby tak dać TWD kolejny kredyt zaufania: fajnie, że ten obecny story arc Carol zdaje się dążyć do takiej konkluzji, że bycie silnym nie oznacza bycia niezwyciężonym. Silny człowiek to nie jest człowiek, któremu nie zdarzają się chwile słabości czy załamania, czy taki, który z tymi problemami radzi sobie samodzielnie - to człowiek, który wie, kiedy poprosić czy przyjąć pomoc. Ale to wiecie, takie bezużyteczne gdybanie na ten moment. (To powiedziawszy jest to story arc, który, całkiem możliwe, Carol będzie dzielić w tym sezonie z Rickiem.) Chciałabym dodać coś pozytywnego o Morganie, ale szczerze powiedziawszy wyłączałam się pod koniec na jego kwestiach. Sorry not sorry.

Och, a ten dzieciak którego zaczął trenować? Pfff, zginie krwawą śmiercią. Jest zbyt czysty i szlachetny na ten świat. Also, tak czysty i szlachetny, że doskonale tekturowy, fuj.
Ezekiel wygląda, jakby miał zaraz wypuścić najgorętszy rapowy album dekady. | źródło: klik
I w końcu  Ezekiel - ach, mój kochany, absurdalny Ezekiel ❤ Wiecie, kilka tygodni temu wpadło mi w oczy zdjęcie z nagłówka i pomyślałam sobie: o jakie fajne promocyjne fotki. Nope, żadne promo, toć to kadr, jak Bora kocham xD Och, jak doskonale reakcja Carol oddaje moje dzisiejsze wrażenia, rżałam jak głupek na tej scenie i czekałam tylko aż Carol zapyta: - Are you posing? Because I don't have a camerca. A Ezekiel by jej na to: - Google Earth. Always taking pics. W ogóle ta scena jest tak bogata w memy, oh my, kiedy Maurice Jerry idzie z tą miską granatów (która jest swoją drogą tak boleśnie oczywistym symbolizmem, nawet jak na TWD, że z pewnością red herring) jedyne, o czym mogłam myśleć po reakcji Carol to "tag your pomegranates" :'D Dziękuję, TWD, jesteś absurdalne, ale poproszę więcej takich scen.

Ale. Żarty żartami, nie bez powodu Negan i Ezekiel pojawiają się jeden za drugim. Bo kiedy już przejdzie nagły atak śmiechu po pierwszej scenie Ezekiela człowiek uświadamia sobie jedną rzecz, to jest: przecież Ezekiel robi dokładnie to samo, co Negan. Po prostu jak sam twierdzi, przegiął w drugą stronę, z pełną świadomością tego co robi. Tyle, że ogromne zło jest dla nas o wiele bardziej wiarygodne i łatwiejsze do zaakceptowania, niż ogromne dobro. Ale żeby nie kończyć takim depresyjnym akcentem: chwali się Ezekielowi ta szopka. Bo dużo racji było w tym, co mówił, ludzie potrzebują przywódcy i nie każdy nim może zostać - i nie ma w tym ani odrobiny wstydu. I nie każdy może być wojownikiem. Można postawić na przetrwanie najsilniejszych, pytanie tylko, czy to jest cywilizacja, którą warto ratować.

Och, also: Shiva. Kiciuś ❤ I serio nie ogarniam ludzi narzekających na CGI. Miejsce dzikich zwierząt jest IMO w ich środowisku naturalnym, względnie w rezerwatach, nie na planach filmowych. Także bless you, TWD, pochwalam.
źródło: klik