10/15/2013

The Walking Dead 4x01 || 30 Days Without an Accident


Rozpoczęcie sezonu z mocnym przytupem nie jest łatwe. Zwłaszcza, jeśli poprzeczka ustawiona jest tak wysoko, jak w przypadku Walking Dead - można się śmiać ile wlezie ze wszystkich uroczych przywar tego serialu, ale faktem jest, że każdy sezon rozpoczynał się fajerwerkami i z każdym rokiem oczekiwania fanów rosły. Nie wspominając o fantastycznym finale trzeciej serii. Sporo oczekiwałam od tego odcinka. I ani trochę się nie zawiodłam, WOW który pierwotnie rozpoczynał tę notkę jest jak najbardziej zasłużone.

/*spoilery*/

Już pierwsza scena intryguje i zmusza do snucia domysłów (wewnętrzny przymus snucia domysłów to w Owcolandzie jeden z wyznaczników dobrego serialu): dlaczego Rick nie chce nosić broni? Boi się, że wciąż jest zbyt niestabilny i może kogoś skrzywdzić? Wciąż walczy z demonami? Nie ufa samemu sobie? Wyraźnie wycofał się z bycia liderem grupy - później dowiadujemy się, że została utworzona rada i z tego, co zrozumiałam, Rick nie jest jej członkiem. Zamiast tego skupia się na czysto praktycznych zajęciach, zajmuje się zwierzętami, Hershel uczy go co nieco o rolnictwie. I zdaje się, że odciążenie Ricka, zdjęcie z niego ciężaru przywództwa posłużyło nie tylko jego psychice, ale co za tym idzie, pozwoliło na odbudowanie relacji z Carlem. No właśnie, w zeszłym tygodniu wspominałam, że trochę mnie martwi, że przez ten sześciomiesięczny przeskok ominie nas garść ważnych rzeczy, w tym tworzenie się nowej dynamiki między Rickiem i Carlem. I chyba trochę miałam rację, w momencie, kiedy rozstajemy się z bohaterami ta dwójka poniekąd wkracza na szlak wojenny, z nowo odzyskaną moralnością Ricka i Carlem kwestionującym niemal wszystkie decyzje ojca. Cóż, fakt, że Rick decyzji już samodzielnie nie podejmuje z pewnością wytrącił Carlowi broń z ręki ;) Wciąż, szkoda, że ten wątek gdzieś nam umknął.


Ale jeśli chodzi o samego Carla: wszystko przed nami. Ciekawe, jak zareaguje na śmierć przyjaciela. Wygląda na to, że Patrick był jedyną osobą w wieku Carla, z którą ten złapał kontakt, która sprawiła, że znów mógł się poczuć jak dziecko. To, oraz zdecydowanie spokojniejsza atmosfera wokół więzienia - nie chcę mówić, że sielankowa, bo choć właśnie takie wrażenie można odnieść na samym początku, to przecież na końcu Beth i Daryl mówią, że są zmęczeni traceniem i opłakiwaniem ludzi. W więzieniu ukształtowała się nowa społeczność, samo więzienie uległo wielu zmianom, zostało przystosowane do mieszkania w nim - mieszkania, nie tylko przebywania - ale świat po drugiej stronie ogrodzenia jest wciąż okrutny i pełen zagrożeń. I teraz pojawia się pytanie, czy Carl potrafi jeszcze funkcjonować w takim względnie stabilnym otoczeniu, czy Hershel ma rację, mówiąc, że porzucił ciemną stronę mocy? Czy przeszedł jednak przez zbyt wiele? Wydaje mi się, że reakcja na śmierć Patricka powie nam najwięcej: czy będzie zdruzgotany, smutny, przynajmniej nieco rozbity? Czy po prostu wzruszy ramionami, bo hej, tak teraz wygląda życie, trzeba się z tym pogodzić i iść do przodu? Bo trochę mnie zastanawia, czy Carl jest jeszcze zdolny do 'normalnego' postrzegania świata? I tym oto sposobem przejdę gładko do Michonne.

Kiedy Michonne pojawiła się w finale drugiego sezonu, nie chwytałam skąd ten hype wokół jej postaci. I nie podchwyciłam do połowy trzeciego sezonu - ujęła mnie dopiero w scenie z kotem, kiedy zdobyła dla Carla zdjęcie rodzinne z baru pełnego zombiaków - bo w końcu pokazała ludzką twarz. Jej przyjaźń z Carlem - wydaje mi się, że można spokojnie nazwać ich relację przyjaźnią, w końcu dzielą się komiksami ;) - wciąż się rozwija i absolutnie uwielbiam to, jak swobodnie czuje się teraz w towarzystwie całej grupy i jak została powitana z otwartymi ramionami. Michonne była badassem od początku, ale dopiero kiedy porzuciła poker face zapałałam do niej ogromną sympatią. I kiedy mówię o ogromnej sympatii mam na myśli kompletne fanowskie oddanie. Poza tym ma konia, come on, Michonne+katana+koń to ten sam poziom badasserii, co Daryl+motor+kusza+ponczo. Daryl musiałby dostać psa żeby przebić Michonne. Ale wiemy, że nie dostanie, bo Reedus zamienił psa na nowa kuszę. Poza tym ciachnięcie kartonowego stojaka to zombie kill tygodnia :] Obok Daryla miażdżącego głowę trupa buciorem (offtop: pamiętacie, Carlos Olivera rozprawiał się w ten sposób z zombiakami podgryzającymi podeszwy. Nigdy nie przebolałam, że nie wszedł do kanonu postaci RE).

źródło: klik
W ogóle scena w supermarkecie była naprawdę świetna, twórcy są coraz bardziej kreatywni jeśli chodzi o żywe trupy - zombiak, który zawisł na jelitach? Fuj. Super. Ale fuj. No i śmierć chłopaka Beth - czy tylko mnie wydawała się kompletnie bezsensowna i wymuszona? I w ogóle cała ta postać została wprowadzona tylko po to, by po chwili posłać ją do piachu na rzecz storyline'u Beth? I cała ta farsa tylko po to, żeby pokazać, jak nowe realia wpłynęły na Beth - słodką, troszczącą się o wszystkich emocjonalną mamałygę, która nagle na wieść o śmierci teoretycznie bliskiej osoby reaguje obojętnością. Tyle, że ja takiej ewolucji bohaterki zupełnie nie kupuję. Promyczek Beth oficjalnie stracił nieco blasku, ale nie stał się przez to bardziej pożyteczny. Ale hej, biedronki też się same nie narysują, skoro Rick wybrał się na spacer, a Daryl  i ferajna poszli na shopping ktoś musiał się zająć brudną robotą ;) Przepraszam, jestem cięta na Beth. I tak swoją drogą, cała ta scena wydawała mi się strasznie niezręczna i nienaturalna. Gdzie się podziała polityka zero przytulania dla Dixona? ^^

Kolejna świetna rzecz - Daryl i Carol. Strasznie lubię tę ich więź i bardzo podoba mi się to, że Carol zyskuje coraz więcej charakteru i własnych wątków. O ile w drugim sezonie była właściwie dodatkiem do grupy, teraz stała się jej wartościowym członkiem, który przejmuje inicjatywę, kiedy uważa to za słuszne. A propos: dlaczego Carl tak dziwnie zareagował, kiedy dowiedział się, co robi Carol podczas lekcji z dzieciakami? Wydawał się... zaszokowany? niepocieszony? A przecież uczenie dzieciaków samoobrony to akcja, którą Carl powinien wesprzeć. Z drugiej strony stawia go to w dość niekomfortowej sytuacji, w końcu dopiero co na nowo złapał kontakt z ojcem, a teraz został wciągnięty w małą intrygę Carol i znów jest zmuszony do dotrzymywania tajemnic i zarzucenia całkowitej szczerości.  Ale miało być o Carol. Więc ostatnia uwaga na boku i wracamy do tematu: być może Gubernator nieźle się urządził ze swoimi akwariami i pełnym barkiem, ale system edukacji w Woodbury musiał ssać na całej linii, skoro dzieciaki uznają traktowanie zombiaków jak zwierzątka futerkowe za dobry pomysł. No mniejsza, w Carol rodzi się badass. I bądźmy szczerzy, to jedyna osoba w całym więzieniu, która może drażnić i pieszczotliwie przezwać Daryla i nie skończy z nożem wbitym w śledzionę :3 Widzieliście ten wyraz twarzy po tym, jak powiedziała "sorry, pookie"? "Tak, naprawdę to powiedziałam, deal with it". Ale w jednej sprawie miałam rację - kiedy AMC podrzuciło parę zdjęć z tego sezonu, było wśród nich jedno z Darylem obejmującym Carol. I cały czas wydawało mi się, że to tylko zdjęcie z planu, nie z odcinka - bo takie obejmowanie ludzi od niechcenia jest kompletnie nie w stylu Daryla. I ha, miałam rację.

Ani słowem nie wspomniałam o Glaggie (przepraszam, zazwyczaj
nie używam tych potworków, ale "glaggie" to takie śliczne słowo :3),
a naprawdę jest o czym. Więc standardowo zadośćuczynię obrazkiem.
Patrzcie, ile się działo w świecie Glaggie.
Tymczasem Daryl zdobywa popularność. Zapewnia jedzenie - i to nie byle jakie żarcie w puszce, a prawdziwe, świeże mięso - zapewnia ochronę, wśród cywilów z Woodbury musi być małym bożkiem dziczyzny. I to takie urocze, jak oblizał wszystkie paluchy zanim podał rękę Patrickowi, myślałam, że lada chwila napluje na rękę i będzie chciał przybić piątkę. I to tak bardzo nieurocze, jak ludzie zaczęli spekulować, że to właśnie Daryl zaraził Patricka. I to tak beznadziejnie głupia teoria, come on, pomijając wszystko inne, o ile Patrick nie zaliczył żadnego obssesive-fanboy-moment i nie wylizał dłoni - niby jak miałby się zarazić? A o to, że Daryl zginie w tym sezonie martwię się i bez tego.

Wiem, że się rozpisałam i z każdym akapitem robi się coraz bardziej chaotycznie, a im dalej brnę, tym więcej chcę powiedzieć. Więc się streszczę, pardon. Kobieta, którą Rick spotyka w lesie była chyba najstraszniejszą postacią, jaka się do tej pory pojawiła, przyprawiła mnie o dreszcze i tylko czekałam, aż okaże się, że prowadzi go do obozu kanibali. I kiedy tak powtarzała, że po przekroczeniu pewnej granicy nie da się już wycofać nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że naprawdę mówi o kanibalizmie. Ostateczne rozwiązanie tego wątku było niemalże równie straszne i równie tragiczne, ale tak, wciąż czekam na Myśliwych.

I zaraza, mamy nasze zagrożenie. I bardzo szybko zostaje to ujawnione, w pierwszej scenie, kiedy pokazano trupa stojącego przy siatce zaczęłam się tylko zastanawiać, czy zawsze miały te zakrwawione oczy. Kiedy zaakcentowano to po raz drugi - był to już pewniak. Czy wirus, bakteria, cobądź ewoluowało? Jakimś sposobem dostało się do wody? Natężenie wirusa/czegobądź wzrosło przez wyjątkowo duże nagromadzenie zombiaków na terenach otaczających więzienie? Nie wiem, wiem tylko, że to kwestia wody (nie jak niektórzy sugerują jelenia, którego upolował Daryl) - wystarczy przypomnieć sobie zwiastun, czy ostatnią scenę, kiedy na moment skupiono naszą uwagę właśnie na wodzie kapiącej z kranu.

Sądząc po otwarciu, zapowiada się genialny sezon. Ogarniające poczucie zagrożenia i beznadziei - jak bardzo zdewastowani będą ludzie, kiedy po wszystkim, przez co przeszli, po tym, jak zdołali zbudować życie okaże się, że bezpieczna przystań była kolejną iluzją? I nie mogę się doczekać następnego odcinka.

A żeby się czymś zająć w międzyczasie: jak wy myślicie, czym Daryl zajmował się przed apokalipsą? ;)

źródło: klik