12/27/2013

O, znasz odpowiedź? LOL, nope. The Mirror Lied.

Fragment grafiki autorstwa jessilvania.

Zagrajmy w grę. Gra nazywa się The Mirror Lied. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Za The Mirror Lied odpowiedzialny jest nie kto inny, jak Kan Gao - znamy już tego pana, złamał nam serce w Too the Moon. Gao jest mistrzem emocjonalnej manipulacji i przy użyciu minimalnych środków potrafi wyczarować cudowny nastrój i zapewnić nam świetne przeżycie. Moja rada i ogromna prośba - nie czytajcie tej notki, póki samodzielnie nie ukończycie Mirror. Przejście zajmuje mniej więcej dwadzieścia minut, plik nie waży nawet 10mb i można go pobrać zupełnie legalnie i za darmo o tutaj. Jeśli jesteście z tych, co po prostu nie grają w gry - spójrzcie na to, jak na małą przygodę z cyfrową literaturą. Kto wie, może będzie to nawet bliższe prawdzie. Jeśli aż tak wam się nie chce - oglądnijcie ten filmik. Cry robi bardzo przyjemne gameplaye. W każdym razie zapoznajcie się z tytułem, wyświadczycie sobie przysługę, serio.



Ok. Aloha! Jeśli czytasz ten akapit, znaczy, że The Mirror Lied masz już za sobą. I prawdopodobnie ciarki ci chodzą po plecach :) Jeśli nie - opuść pokład, nie znajdziesz tu nic ciekawego, jeno owcze teorie spiskowe i spoilery, no fun at all. Koniec gadaniny, przejdźmy do rzeczy.

Widzicie, mój problem z Mirror polega na tym, że to taki straszny... nie chcę używać słowa "mózgotrzep"... ale z braku lepszego określenia, ta gierka to taki straszny mózgotrzep. Kiedy po raz pierwszy wkraczamy do tego małego uniwersum wszystko zdaje się być kompletnie przypadkowe i bezsensowne, jednocześnie wszystkie elementy wydają się nieść ze sobą jakieś znaczenie. Tyle, że nijak tej symboliki nie można uchwycić i pozbierać do kupy. Przynajmniej ja to tak odebrałam. Po pierwszym podejściu byłam po prostu skołowana. I gotowa byłam stwierdzić, że oto właśnie chodzi, że w tej historii kompletnie o nic nie chodzi, że jest tworem nastawionym wyłącznie na wywołanie w odbiorcy silnego uczucia niepokoju. I z tego zadania wywiązuje się świetnie, o czym za moment. Ale po paru dniach spróbowałam raz jeszcze, poświęciłam więcej czasu na obejrzenie wszystkich fantów. I od tego momentu zaczyna się prawdziwy mózgopląs, bo kiedy wpadniemy już na jeden trop, zaraz za nim pojawiają się kolejne, i miast ładnie wyklarowanego moim zdaniem to... zostajemy z toną nawarstwiających się interpretacji. Przedstawię wam swoją ulubioną.

Punktem wyjścia był dla mnie preparat mikroskopowy, który znajdujemy w gabinecie. Za pierwszym razem nie poświęciłam mu zbyt dużo uwagi - za pierwszym razem niczemu nie poświęciłam zbyt dużo uwagi, bo latałam w tę i nazad w poszukiwaniu sensu i fabuły. A jak się okazało zidentyfikowanie preparatu jest dla nas - przynajmniej w tym wariancie interpretacyjnym - kluczowe (jest to również pewnego rodzaju punkt zwrotny w życiu Owcy, bo oto po raz pierwszy znalazła zastosowanie dla wiedzy zdobytej w liceum. Rozszerzona biologia, moi drodzy. Tak na przyszłość, jeśli będziecie się zastanawiać po co komu informacje o mchu, grzebiuszkach ziemnych i bakteriach ;) Bo oto się okazuje, że mamy przed sobą próbkę wirusa H5N1. Innymi słowy - ptasiej grypy.

Wygląda znajomo? Oto próbka mikroskopowa, którą znajdujemy w gabinecie. Polecenie zabicia naszego przyjaciela Ptaszka nabiera sensu. | źródło: klik

Jeśli tylko poświęcimy parę chwil na pobieżne przejrzenie Wiki-stron o ptasiej grypie sensu nabierają kolejne elementy. Choćby zdanie otwierające rozgrywkę: The bird landed on water. Widzicie, wirus nie rozprzestrzeniał się poprzez wodę. H5N1 okazał się natomiast szczególnie groźny, ponieważ nosicielami były ptaki z rzędu blaszkodziobych - gatunki wodne - które przenosiły chorobę na drób domowy i miejskie ptactwo. Dalej, ostatnią wiadomość – kill the birdie at all cost – otrzymujemy minutę po 8 wieczorem. Dlaczego zabicie Ptaszka jest tak ważne o tej konkretnej godzinie? Ponieważ w czerwcu 2008 roku w ramach prewencji władze Hong Kongu wprowadziły ustawę według której cały drób, który nie został sprzedany w ciągu dnia ma być uśmiercany właśnie do 8 wieczorem. Och, to by tłumaczyło kwestię znikających kontynentów! – powiecie. A Gao na to: lol, nope. Bo jak się okazuje, stopniowo zmieniające kształt mapy nie pokazują nam przebiegu pandemii ptasiej grypy. Przypomnę: początkowo otrzymujemy pełny obraz kuli ziemskiej, finalnie wizja zawęża się do jednego obszaru: Afryki. A przecież ptasia grypa nie zajęła ani Ameryki, ani Australii. Do naszego modelu najbardziej pasuje pandemia H1N1 z 2009, choć jest to teoria mocno naciągana. Plus, zatrzymanie Ptaszka zdaje się być sprawą życia i śmierci. Wobec tego na myśl przychodzi hiszpanka, ale znów, mamy masę nieścisłości geograficznych. Widzicie już, co mam na myśli mówiąc, że z Gao nie należy się bawić w interpretacje? Bo gość jest okropnym trollem. W bardzo niesubtelny sposób naprowadza odbiorcę na rozwiązanie, rzuca mu garść wskazówek pasujących jak ulał do jednej teorii, tylko po to, by na koniec zbić nas z tropu tym jednym drobnym szczegółem, który nijak nie pasuje do reszty. Oh well.

To jest ten moment, w którym Gao mówi: ojej, masz teorię? I dowody też masz? So sweet!... ... ... LOL, nope.

Kiedy spojrzymy na tę historię-nie-historię przez pryzmat choroby rozwiązanie nasuwa się samo: oto przez ostatnie 20 minut obserwowaliśmy przebieg infekcji. Owca w swojej teorii zabrnie nieco dalej: znajdowaliśmy się w wyobraźni umierającego dziecka. Wiele razy zetknęłam się z wersją twierdzącą, jakoby Leah była dorosłą osobą w jakiś sposób powiązaną z wirusem – naukowcem, wojskowym, szpiegiem. Oczywiście te wszystkie warianty są równie prawdopodobne, ale w moim odczuciu wszystkie wskazówki interpretacyjne krzyczą, że mamy do czynienia z dzieckiem. Sam sposób zwracania się do naszego „antagonisty” na to wskazuje, come here birdy, używanie tej zmiękczonej formy jest typowe dla dzieci, cała ta fraza nasuwa mi skojarzenie z dzieckiem bawiącym się w parku? wyglądającym przez okno? i wabiącym ptaki. Równie dobrze możemy się tu doszukać nawiązania do dziecięcej rymowanki z czasów hiszpanki: I had a little Bird / Its name was Enza / I opened the window / And in-flu-enza. Sam motyw wspinania się na dach niczym Jaś po pędzie fasoli wydaje się na wskroś dziecięcy. W końcu sypialnia naszej bohaterki, wypełniona lalkami i pluszakami.

Cały czas bawimy się w sferze metaforycznej, było to oczywiste nie tyle od samego początku, co od momentu pożaru. Pożaru, który jak się domyślamy symbolizował wysoką gorączkę – fakt, że Leah idzie spać nie wydaje się już ani trochę abstrakcyjny, tak samo jak nieustanne przypomnienia, o zażywaniu płynów. Wiemy już za to, w jakiej sferze dokładnie się znajdujemy: ni to sen, ni to wyobraźnia, a pewien specyficzny stan półświadomości towarzyszący wysokiej gorączce. A może właśnie sen za sprawą choroby wypełniony niepokojącymi wizjami. Bo pasuje nam to idealnie, prawda? Leah nie ma twarzy – ale przecież to jej sen, prawda? A przecież we własnych snach z reguły nie widzimy swojej twarzy, obserwujemy świat własnymi oczami. Forma gry nie dała twórcom zbyt wielu możliwości, pozbawienie postaci rysów twarzy wydaje się wobec tego rozwiązaniem najłatwiejszym w realizacji. Dalej, cała rozgrywka opiera się na wykonywaniu poleceń otrzymywanych przez telefon oraz odnajdowaniu fantów, które umożliwiają nam odnalezienie kolejnych fantów i tak dalej, i tak dalej. Czynności, które z jednej strony wydają się konkretne i zamierzone, z drugiej nielogiczne. Ale takie są sny. Kiedy po przebudzeniu spróbujemy rozkminić, dlaczego skręciliśmy w prawo, nie w lewo, do żadnych owocnych wniosków nie dojdziemy. Ale we śnie? We śnie po prostu wiemy, co robić, nie kwestionujemy logiki stojącej za naszymi działaniami. Najlepszym przykładem tych abstrakcyjno-sensownych posunięć jest nieustanne podlewanie rośliny czy strzał w zamek.


Kolejna sprawa: telefon. Telefon jest naszym jedynym połączeniem ze światem zewnętrznym, dom pozbawiony jest drzwi wyjściowych (przez moment wydawało mi się, że nie ma również okien. Są. Oh damn you, Gao). Czy otrzymywane wiadomości są jakimiś przebłyskami świadomości? Ostatnimi nitkami, łączącymi nas z realnym światem? Ktokolwiek znajduje się po drugiej stronie linii okazuje nam troskę, jednocześnie ma nad nami pewną kontrolę i wydaje nam polecenia. Przypomina nam o piciu wody, zaleca sen. Opieka+autorytet – rodzic? lekarz? Po prostu opiekun. Im bliżej końca, tym więcej w wiadomościach takiego karcącego tonu. Yep, karcącego. Może to strasznie tanie i tandetne, ale te wszystkie kwestie – Leah, co wyrabiasz? Leah, mieliśmy umowę – przywodzą mi na myśl te okropnie łzawe sceny, w których umiera main hero/kompan main hero, a jego towarzysz wypowiada żelazną kwestię melodramatów i dramatów wojennych „nie wolno ci umierać, nie wolno ci umierać!” (You ain’t gonna die, you hear me?! Danny, you can’t die! You can’t die! You’re gonna be a father!). Tuż przed końcem otrzymujemy ostatni telefon – dzwoni Birdie. To, brak ostatniej godziny na rozpisce z ‘ukrytego’ pokoju oraz fakt, że po oddaniu strzału znika Leah nie on – właśnie dlatego stawiam na to, że w końcu tracimy kontakt z rzeczywistością, organizm przegrywa walkę z wirusem i Leah umiera. Im bliżej końca ulegają zmianie poszczególne elementy, woda w wannach staje się czerwona, szkody dokonane podczas pożaru nie ulegają naprawie – gorączka co prawda minęła, ale poczyniła ogromne spustoszenie w i tak już wycieńczonym organizmie chorego dziecka – zacierają się szczegóły wystroju, blakną obrazy na ścianie. W końcu cała wizja ulega dekonstrukcji.

Ale to tylko jedna z tysiąca teorii, które można wysnuć. Czy Leah może być dorosłą osobą? Pewnie. Kobieta, która w obliczu śmierci cofa się do wspomnienia rodzinnego domu? Odnajduje swoje bezpieczne, szczęśliwe miejsce? Oczywiście. Mimo wszystko dom rodzinny zastaje pusty – bo śmierć zawsze zastajemy w samotności. Jest nieunikniona – brak wyjścia. Nie można jej oszukać ani pokonać, nauka i technologia są wobec niej bezsilne. Czy Leah mogła być naukowcem opracowującym antidotum? Pewnie, widziałam gdzieś bardzo ciekawą interpretację. Szpiegiem, który próbował dorobić się na zarazie, ale sam pada jej ofiarą? Czemu by nie. Czy Leah symbolizuje nowe pokolenie pozbawione możliwości, a jedynym wolnym wyborem jest śmierć? Można i tak. W końcu nieco bardziej przyziemnie, czy cały ten tytuł jest po prostu ogromnym przekazem pod tytułem „nie zostawiajcie dziecka bez nadzoru”? Jasne, w końcu w ciągu dwudziestu minut Leah zdołała dobrać się do chemikaliów, broni palnej, wywołała pożar i w końcu za radą nieznajomego z Internetu skoczyła z dachu. Pasuje.* Gao już się postarał o to, by zabawek nam nie brakło. Pozostaje wiele elementów, których nie zdołałam rozszyfrować – choćby sam tytuł, jak go rozumieć? A może to taki gaowski Freddy Durkee? Czy globus ma symbolizować szerzącą się zarazę? Możliwe, choć nazbyt łopatologiczne. Gdzieś z tyłu głowy majaczy nawiązanie, które wciąż mi umyka (#PomóżOwcyzGlobusem).

Ale nawet jeśli całą tę symboliczną warstwę pominiemy i Mirror Lied okaże się dla nas doświadczeniem z serii tych ‘WTF did I just watch?’ – wciąż jest to doświadczenie świetne i warte tych dwudziestu minut. Jak wspomniałam, Gao jest mistrzem w tworzeniu klimatu. Wiem, że dla niektórych te patenty okażą się tanie, wiem, że wiele osób nie lubi tak oczywistych manipulacji. Po szczerości – mnie to zupełnie nie przeszkadza. Jestem osobą, którą bardzo łatwo urobić emocjonalnie przy pomocy paru ładnie zmontowanych ujęć i dobrze sklejonej ścieżki dźwiękowej. Mogę się wzruszyć na sprawnie zrealizowanym spocie reklamowym. Ale to są tylko chwilowe porywy serca, ekstremalnie ulotne wrażenia. Sprawić, by te wrażenia utrzymały się na dłużej – to już sztuka. Rzadko kiedy spotykam się z tytułem, na wspomnienie którego dostaje gęsiej skórki. A tak właśnie mają się sprawy z Mirror. A przecież efekt końcowy uzyskano przy pomocy tak skromnych środków. Przede wszystkim  temat przewodni:



To, czy będzie nam towarzyszył w trakcie rozgrywki leży już wyłącznie w naszej gestii, ale radzę z tej opcji skorzystać. Kompozycja równie oszczędna jak wszystko inne. I równie efektywna. Nadanie jej pozytywkowego, delikatnego, niewinnego tonu działa tylko na korzyść. Jak wygląda kreowanie atmosfery niepokoju? Z pozoru nieszkodliwie. Przeszukując kolejne pokoje natykamy się na ślady czyjejś obecności, choć doskonale wiemy, że jesteśmy sami. Wystarczyło.  Bardzo szybko zyskujemy przeświadczenie, że dom jest kompletnie pusty. Wiemy, że dom jest kompletnie pusty. A jednak… łóżko wciąż jest ciepłe. Ktoś w nim spał, przed sekundą. Są tam czyjeś ubrania, zbyt duże na naszą bohaterkę. Otrzymujemy kolejne sprzeczne sygnały, kiedy po dotarciu do jadalni dowiadujemy się, że pieczywo jest zeschnięte. Jakby nikt tu nie mieszkał. Towarzyszy nam bliżej nieokreślona obecność czegoś. I na coś czekamy. Na co?...

...Na to pytanie musicie sobie odpowiedzieć sami. Mam nadzieję, że kogoś zachęciłam i ktoś przez te parę akapitów przebrnął. Jestem szalenie ciekawa waszych teorii. Do dzieła :3

PS Jeśli ktoś ma ochotę na dłuższą rozkminę, Owca służy screenami.

*teorie zaczerpnięte są z różnych, różnistych forów i wyłowione z morza "da faq did I just watch". Nie były szczególnie pomocne w researchu do notki, więc nigdzie ich sobie nie zapisałam. Jeśli ktoś ma ochotę zapoznać się z nimi w całości, postaram się odnaleźć źródła i na dniach podlinkować na FB/Twitterze. Albo wygooglujcie frazę "the mirror lied interpretation" i przeglądnijcie dwie pierwsze strony wyników, dalej nie miałam siły brnąć ;)