11/24/2010

Owczym okiem na książkę #16 Mike Carey - Krew nie woda (Felix Castor, t4)

Poprzednie tomy: klik I, klik II, klik III
Grafika: Bad side of the city by jameswolf.

No i w końcu, po dwóch tygodniach, Owca obaliła tom czwarty przygód Castora. Nie żeby nie chciała, to świat z jakichś powodów nie chciał dać jej choćby chwili spokoju. Ale nic to.

Z seriami problem jest taki, że – jeśli autor utrzymuje ten sam poziom – z każdym tomem coraz trudniej powiedzieć jest coś sensownego, do takiego wniosku przynajmniej dochodzi Owca (a biorąc pod uwagę rozległe doświadczenie Owcy – w czymkolwiek – jest to wniosek niezwykle cenny ;). I tak jest w tym przypadku, bo Carey pisze bardzo równo, od pierwszego tomu utrzymuje wysoki poziom, udaje mu się znaleźć równowagę między akcją i przerwą na złapanie oddechu, postacie są ‘żywe’, a całości dopełnia humor z przymrużeniem oka. Zdarzają się wpadki, ale nie rażą na tle całości. I tak to wygląda w najbardziej ogólnym zarysie, a wszystko inne zostało tak naprawdę powiedziane przy okazji omawiania poprzednich części. Więc dzisiaj krótko i treściwie.

Felix siedzi po uszy w bagnie – nic nowego, zbieranie bęcków i zatargi z policją to w końcu jego specjalność. Ale kiedy na miejscu zbrodni znajdujesz swoje imię wymazane krwią – znaczy, coś jest na rzeczy, zwłaszcza kiedy ofiarą jest stary „przyjaciel”. Castorowi nie pozostaje nic poza rozpoczęciem śledztwa na własną rękę. Okazuje się jednak, że brutalne morderstwo to tylko kropla w morzu – przemoc w wyjątkowo paskudnym wydaniu szerzy się jak plaga.

Krew nie woda to chyba (jak dotąd) najmniej dynamiczna część cyklu. W dużej mierze akcja ustępuje miejsca retrospekcjom, cofamy się do powojennego Liverpoolu, dzieciństwa Felixa oraz jego rzekomej ofiary. Dowiadujemy się również nieco więcej o jego starszym bracie, który dotąd od czasu do czasu przewijał się tylko przez fabułę, tutaj natomiast odegra znacznie większą rolę. W końcu rozwija się również wątek Rafiego i jego pasażera na gapę, Asmodeusza, czyli jeden z lepszych smaczków, a Carey zgrabnie wplata go w całą resztę historii. Historii, która nota bene z tomu na tom wciąga coraz bardziej, a autor rzuca coraz smakowitsze kąski – czwarty tom kończy się najlepszym cliffhangerem, jaki Owca widziała od końcówki czwartej serii Przyjaciół, kiedy Ross pomylił imiona przy ołtarzu.

Owca powiedziała, że powieść nie jest tak dynamiczna jak poprzednie części, ale nie znaczy to, że jest gorsza, czy że akcji brak zupełnie, bo tej jest pod dostatkiem. Po prostu w stosunku do trzech poprzednich tomów zmieniają się proporcje. I taka chwila na złapanie oddechu dobrze robi, tym bardziej, że wspomniane zakończenie nie wróży już zbyt wielu przystanków.

I na koniec małe kuku: błędy tłumacza. Nie jest ich znowu tak dużo i biorąc pod uwagę wzięcie serii (podobno) te kila potknięć zbytnio nie dziwi. Ale jest ich zdecydowanie więcej niż wcześniej i rzucają się w oczy.

Co tu dużo mówić, Owca czeka z niecierpliwością na piąty tom (który ma się ukazać w styczniu).

Owca ocenia: 9/10
Thicker Than Water | MAG | 2009/2010